ołówek / papier
20,8 × 30,9 cm
Kolekcja prywatna
Seria „Rozstrzelań” to najważniejsze dzieło Andrzeja Wróblewskiego i – jednocześnie – najbardziej przejmujące obrazy wojennej traumy zrealizowane przez polskiego malarza. Cykl powstał w trakcie zaledwie kilku miesięcy – Wróblewski malował je od stycznia do sierpnia 1949 roku. Podchodził do swojej pracy niezwykle poważnie i ambicjonalnie. W jednym z tekstów wyznał:
„Muszę w swej twórczości zachować, a najpierw zdobyć – królewską ogólność, wszechpoznawalność; muszę w niej zamknąć wszystko, i to, co przeżyłem, i ogromnie wiele tego, o czym tylko wiem (z książek, opowiadań), i wreszcie, i jeszcze więcej tego, o czym nie wiem, ale co musi być we mnie, bo jestem synem, Polakiem, inteligentem, wielokrotnym kolegą, przechodniem i pocieszycielem”*.
Niezrozumiany przez otoczenie – zarówno znajomych, jak i kadrę profesorską – porzucił na kilka miesięcy uczelnię. W tym czasie całkowicie poświęcił się tworzeniu, co znalazło uwieńczenie we wspomnianych pracach. Prostota ujęcia, monumentalizm postaci i podjęta tematyka zadecydowała o łączeniu Wróblewskiego z nurtem „nowego brutalizmu” i nadaniem mu etykiety „neo-barbarzyńcy”. Cykl „Rozstrzelań” spotkał się z negatywnym odbiorem – artyście zarzucano m.in. braki warsztatowe. Pierwszą osobą, którą malarz zaprosił do obejrzenia „Rozstrzelań” był Andrzej Wajda, przyjaciel z uczelni i Grupy Samokształceniowej. Po latach reżyser przyznał, , że moment poznania jednego z tych dzieł okazał się przełomowym w jego życiu. Podobno to dzięki obrazowi kolegi porzucił malarstwo, uznając, że nie będzie w stanie stworzyć w tym medium niczego równie przejmującego.
Prezentowany ołówkowy szkic stanowi studium przygotowawcze do obrazów olejnych.
Ukazana w szkicu grupa została stłoczona w ciasnym pomieszczeniu w jednoznacznym celu, a terror, którym zaraz zostaną poddani, objawia się w ich kamiennych twarzach i nieruchomych sylwetkach. Pomimo braku gwałtownej gestykulacji czy mimiki całą kompozycję wypełnia napięcie, wywołane nieznacznymi gestami dłoni i zaciśniętymi pięściami. Przedstawieni na rysunku ludzie wydają się jeszcze nieświadomi, że jeden z nich został już zabity. Chociaż twarz zastrzelonego jest niewidoczna, a odbiorca nie widzi jego ostatniego grymasu, dramat śmierci został wyrażony przez nieznaczne pochylenie odwróconego względem innych ciała i wyrzucenie bezwładnych ramion ku górze. Paradoksalnie, jest to najsilniejszy przejaw ruchu w całej kompozycji.
Każda z przedstawionej postaci sprawia wrażenie zamkniętej i skupionej na ostatniej chwili swojego istnienia. Wyjątkiem jest figura dziecka tuląca się po raz ostatni do matki, uchwycone w bezradnej próbie znalezienia bezpiecznego miejsca. W przewrotny sposób powtarza pozę zmarłego. Na drugim planie widoczne są inne postaci, równie nieruchome, o nagich stopach. Czy zostali wyrwani ze snu i skazani na śmierć? Czekając na własny koniec, są niemymi świadkami masakry rozgrywającej się na pierwszym planie.
Przestrzeń, w której dzieje się akcja jest niedookreślona, z tylko zarysowanymi fragmentami ścian, pojedynczym krzesłem i prostym żyrandolem z widoczną żarówką. Wyłania się jasny komunikat – ta sala może znajdować się wszędzie, podobnie jak każdy może stać się ofiarą.
Chwilą refleksji warto obdarzyć niedookreślony kształt pomieszczenia. Nagle urwany sufit po prawej stronie oraz niejednorodnie rozkładające się cienie, jakby istniało kilka punktów oświetlenia, wzbudzają pewne zdziwienie. Jakkolwiek praca ma szkicowy charakter to jednak tak niepoprawne nakreślenie przestrzeni u niedoszłego absolwenta ASP nie wydają się być przypadkowymi. Stojący obok zabitego mężczyzna zdaje się być centralnie oświetlony, jakby złapany reflektorem. Czy miało to zasugerować zbliżającą się śmierć? Wróblewski prowokuje i fascynuje pomimo upływu lat, mieszając świat realny z nierealnym, żywych z umarłymi i sens z bezsensem.
* A. Wróblewski, „Już kilka tygodni żyję życiem pracownianym”, wpis z dn. 03.01.1948; cyt za: Andrzej Wróblewski. Unikanie stanów pośrednich, red. M. Ziółkowska, W. Grzybała, Warszawa 2014, s. 78.